sobota, 24 sierpnia 2013

Pogrzeb

-John?- Sherlock wpadł do domu i natychmiast ruszył w stronę schodów.- John!
Ku jego zaskoczeniu, doktor Watson właśnie zakładał płaszcz przeciwdeszczowy.
-Co się stało?- zapytał detektyw.
-Powiem Ci po drodze. A teraz wychodzimy, szybko.- ponaglił.- Pani Hudson! Wychodzimy!
Nie czekał jednak na odpowiedź. Pociągnął Sherlocka za rękaw i oboje opuścili 221B Baker Street.
Wsiedli do pierwszej napotkanej taksówki. Sherlock czekał na wyjaśnienie, co się stało, gdzie jadą, dlaczego sprawa jest ważniejsza od śledztwa... Gdyż naprawdę była ważniejsza, w innym przypadku John zignorował by ową "nagłą sprawę" w dniu, gdy nawet śledztwo odnośnie Emily Waters nie zdawało się budzić zbytnio jego zainteresowania.
Tak czy inaczej, Sherlock wyraźnie widział zdenerwowanie wymalowane na twarzy przyjaciela. Oprócz tego, dostrzegał także inną emocję, którą nie bardzo potrafił nazwać. Musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie widział Johna w takim stanie.
-Powiesz mi?- odezwał się w końcu detektyw.
-Powiem co?- po chwili nieprzytomnie rzucił doktor, wpatrzony tępo w szybę taksówki.
-Gdzie, do diabła, jedziemy!- wybuchł Sherlock.- Najpierw chcesz siedzieć sam w domu, potem przerywasz mi śledztwo, nawet nie powiedziałeś, dlaczego!
-Chodzi o mojego przyjaciela.- po chwili odpowiedział.
-Wspaniale, ma urodziny? Czy urodziło mu się kolejne dziecko? Oh, John, nie bądź śmieszny! Myślisz że wiem co się aktualnie dzieje u twoich wszystkich przyjaciół.- zamilkł na chwilę, po czym dodał.- Nawet nie wiedziałem, że jakiś masz.
John oderwał wzrok od okna i spojrzał Sherlockowi w oczy. Większość ludzi nie odważyłaby się na takie posunięcie, gdyż oczy detektywa zdawały się... Przeszywać? Nie, takie określenie to zbyt mało. Oziębiać? Nie, to jeszcze nie to. Zamrażać? Tak, jego wzrok przenikał Cię na wylot i zamrażał wszystkie twoje wnętrzności, łącznie z sercem i mózgiem. Było to jak chwilowe oszołomienie, przez które nie byłeś w stanie wydusić ani słowa. Mogłeś tylko słuchać, co ma Ci do powiedzenia, czy tego chcesz, czy nie. Mało tego, zawsze się z nim zgadzałeś. W tych oczach, w tych przenikliwie blado-błękitnych oczach czyhała wielka moc, wręcz potęga. Coś w rodzaju bazyliszka., tyle że w ludzkiej postaci.
John jednak był chyba jedyną osobą na świecie, która potrafiła oprzeć się jego nieprzeniknionej mocy. Co prawda, to prawda, potrafił w nich zatonąć, ale także potrafił im się oprzeć. Zależało to od kilku czynników, między innymi od jego nastroju.
A w tej chwili nie miał zamiaru roztapiać się na tylnym siedzeniu Londyńskiej taksówki, o nie!
Otrzymał bowiem bardzo... Ważny telefon, lecz bynajmniej nie od owego przyjaciela. Był to telefon wzywający do sądu rodzinnego.
Ktoś z waz mógłby się zdziwić: Sądu rodzinnego? A co to ma wspólnego z Johnem i jakimś jego przyjacielem? Bez sensu!
W rzeczywistości jednak nie było w tym nic dziwnego. A dlaczego, John właśnie wyjaśniał Sherlockowi.
-Mój przyjaciel... Tak Sherlocku, mam przyjaciół, nie tylko w Londynie. W wojsku byłem bardzo lubiany, o tak...
-Do rzeczy, John, proszę cię.
-No więc, jeden z nich, Alex Smith... Nie żyje. Widzisz, ja wróciłem do Londynu po nabawieniu się gorączki okopowej, ale wielu nie miało tyle szczęścia, co ja. Alex poległ kilka dni temu, został zastrzelony.
-No dobrze, ale nie jedziemy na pogrzeb.
-Skąd wiesz? A, zresztą, po co pytam.- po twarzy doktora Watsona przemknął cień uśmiechu.- Byliśmy z Alexem przyjaciółmi jeszcze przed dołączeniem do wojska.
-John.- Sherlock przewrócił oczami, co miało oznaczać: Nie obchodzi mnie historia waszej przyjaźni, powiedz mi w reszcie, do cholery, gdzie jedziemy!
-Jego żona zmarła 5 lat temu na raka mózgu.- John westchnął ,wyraźnie zmierzał do sedna.- Samotnie wychowywał córkę, teraz 15 lenią, Danielle.
-I?- ponownie ponaglił go Sherlock.
-Straciła oboje rodziców. A ja...- zrobił dramatyczną pauzę.- Jestem jej ojcem chrzestnym. Ale to nie wszystko. Teraz jestem również jej prawnym opiekunem.

Dziewczyna siedziała skulona na skraju łóżka. Przed chwilą skończyła pakować swoje rzeczy. Nie chciała opuszczać tego domu. Wychowała się tu, spędziła tu całe dzieciństwo. Ma tu przyjaciół.
-Danielle?
W drzwiach stała jej babcia, Renee.
-Kochanie, jedziemy. Jesteś gotowa?- staruszka podeszła do wnuczki.
-Tak.- powiedziała cicho.
Wstała, wygładzając zmarszczki na swojej długiej, czarnej sukience. Kupiła ją kilka dni temu. A nigdy nie chodziła w sukienkach. Jednak zawsze na weselach, gdy już po prostu MUSIAŁA, jej tata mówił, że wygląda pięknie. Więc ten ostanie raz, chciała ubrać się tak, jakby chciał, żeby wyglądała, właśnie dla niego.
Wyszła wraz z babcią z domku jednorodzinnego na przedmieściach Helmsford. Wsiadły do czarnej taksówki i podały adres: Kościół na West Street.
Podczas krótkiej, acz męczącej dla dziewczyny podróży nie zamieniły ani słowa. Zresztą, co w takiej chwili każda z nich mogłaby powiedzieć?
Przed kościołem stało już około 20 osób. Wszystkie w milczeniu przyglądały się córce żołnierza, która wraz ze starszą kobietą właśnie wysiadała z taksówki.
Danielle minęła grupę bez słowa i udała się prosto do kościoła. Przeżegnała się i podeszła do ołtarza, pod którym na niewielkim podeście leżała trumna, wewnątrz której spoczywał jej tata.
Był to dla niej niewyobrażalny ból, stracić obojga rodziców. Po śmierci mamy ojciec obiecał jej, że już nigdy nie będzie musiała przeżyć czegoś takiego po praz drugi.
Kłamał.
Stanęła nad otwartą trumną.
-Cześć, tato.- szepnęła, a z oczu wypłynęły jej łzy.- Tęskniłam za tobą, wiesz? Nie widzieliśmy się cztery miesiące i 24 dni. Liczyłam.
Nagle na policzku jej ojca pojawiła się łza. Danielle jednak szybko uświadomiła sobie, że to jej własna. Jej własna łza kapnęła z jej policzka wprost na jego twarz. Jednak w głębi serca wierzyła, że duch ojca również płacze, że on też nie chce się z nią rozstawać. Życie jest brutalne. Śmierć jest bezlitosna. W tak bolesny sposób rozdziela rodziny, które były szczęśliwe.
-Kocham Cię, tato.- szepnęła, po czym rzuciła ostatnie spojrzenie na jego twarz.
Zajęła miejsce w pierwszej ławeczce. Po chwili dołączyła do niej babcia Renee, ciocia Kate (siostra jej mamy- a także jej chrzestna) wraz z małżonkiem Mickiem oraz dziećmi: Billym, Ollym, Benem, Davidem, Caroline oraz Amandą.
W równoległej ławce usiadł wujek John (jej chrzestny) wraz ze swoim... "Przyjacielem".
To właśnie tam się wyprowadza. Do Londynu, do wujka Johna i jego przyjaciela. Tak zadecydował sąd rodzinny. W testamencie, jej ojciec wyraził się jasno:
Bardzo zależy mi na tym, aby prawnym opiekunem mojej córki został mój przyjaciel, John Watson. Kate ma już dość dzieciaków w domu- całą szóstkę! Natomiast może to właśnie Danielle zmotywuje Johna do założenia rodziny. Pozatym, będzie świetnie zastępował mnie. Wierzę w to.
Decyzja sądu rodzinnego była oczywista: spełnili jego prośbę. Zresztą, sędzia McCoin był przyjacielem zmarłego.

Wczoraj, po rozprawie, zamieniła tylko kilka słów z wujkiem Johnem. A teraz ma z nim zamieszkać. Ale z drugiej strony, może to i dobrze?
Przynajmniej będzie miała spokój, a nie szóstkę szalejących bachorów za ścianą. Ale z drugiej strony, kompletnie nie zna współlokatora wujka Johna. Z resztą samego wujka też niezbyt dobrze. Prawda, był najlepszym przyjacielem jej ojca, ale widzieli się tylko kilka razy.
Spojrzała w jego stronę. Ku jej zaskoczeniu, jego towarzysz w długim, czarnym płaszczu uważnie się jej przyglądał. Nie odwrócił wzroku nawet wtedy, gdy został na tym przyłapany.
Zrobiła to za to lekko zawstydzona Danielle.
Po pożegnaniu ojca w kościele prawie wszyscy uczestniczący w pogrzebie udali się na cmentarz. Najbliżsi wrzucili do grobu symbolicznie po garstce ziemi z woreczka trzymanego przez Micka.

Cztery godziny później Danielle (przebrana już w czarne spodnie oraz golf tego samego koloru) chwyciła torbę podręczną, do której włożyła rzeczy, z którymi się nie rozstawała: komórkę, słuchawki, portfel oraz dwie paczki chusteczek (i pluszową owieczkę ukrytą w wewnętrznej, zamykanej kieszeni).
Opuściła dom i udała się w stronę przystanku, oddalonego o około 500 metrów. Po kilku minutach czekania przyjechał bus wyładowany ludźmi. Dziewczyna z trudem wcisnęła się do środka, dziękując sobie w duchu, że nie musi wieść żadnego większego bagażu.
Wszystkie jej pudła zostały bowiem sprawnie przetransportowane do Londynu, gdy ona była na pogrzebie. Po niecałych dwóch godzinach (które swoją drogą były chyba najdłuższymi dwiema godzinami w jej życiu) wysiadła na przystanku w centrum Londynu.
Ktoś mógłby się zdziwić, 15-latka sama podróżuje? Tak, albowiem nikt się już o nią nie martwił. Kate miała swoje problemy ze swoimi dziećmi, a babcia Renee... No cóż, to nie było jej zmartwienie, i tak nie mogłaby pomóc wnuczce.
Zaczynało się już ściemniać, gdy niewielka osóbka ubrana w golf, z wyjątkowo bujnymi, kręconymi włosami stanęła przed drzwiami, na których widniał złoty napis 221B.
Danielle wzięła głęboki oddech i wcisnęła guzik dzwonka. Po niecałych 10 sekundach dobiegł ją dźwięk przekręcanego klucza i w drzwiach stanęła drobna kobieta ubrana w ciemnofioletową spódnicę oraz brunatno-zielony sweter na guziki.
-Ty musisz być Danielle, prawda?- uśmiechnęła się pani Hudson.

2 komentarze:

  1. Nie Hamish tylko Danielle. Zapowiada się ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy będzie ciąg dalszy bo coś ucichło....

    OdpowiedzUsuń