niedziela, 8 grudnia 2013

Dobre pierwsze wrażenie

-Proszę, wejdź.- pani Hudson przesunęła się tak, aby zrobić dziewczynie przejście w drzwiach.- Po schodach na górę, John już na ciebie czeka.
-Dziękuję.- Danielle uśmiechnęła się nieśmiało.
Skierowała się w kierunku wyznaczonym przez gospodynię, podreptała po schodach na górę, popchnęła białe drzwi i znalazła się w niewielkim, acz przytulnym salonie. Na jednym z dwóch pozornie wygodnych foteli siedział jej wujek, a na drugim- jego przyjaciel ubrany w jedwabny szlafrok koloru bordowego. Nie zauważyli, że weszła; stała więc w bezruchu, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
-John, wypadało by przywitać nową lokatorkę.- po chwili rzucił mężczyzna w szlafroku, nawet na nią nie patrząc.
Doktor spojrzał nieprzytomnie na dziewczynę, dopiero po chwili dotarło do niego, co się dzieje. Nie była to typowa reakcja dla wojskowego.
-Danielle!- zerwał się z fotela i szybko do niej podszedł.
-Wujek John.- posłała mu blady uśmiech.
-Usiądź, proszę.- wskazał kanapę gestem ręki.- Jesteś głodna? Herbaty? Czy może zmęczona, chcesz iść się położyć?
Zasypał ją gradem pytań, lecz odpowiedziała krótko:
-Nie, dziękuję. Posiedzę tutaj trochę, dobrze?
Nie chciała zostać sama. Potrzebowała towarzystwa innych ludzi, nawet jeśli mieli być nimi wujek John i jego lekko dziwaczny towarzysz.
-Nie przedstawisz nas?- odezwał się z nienacka.
-Ohh, dobrze, no tak, przepraszam.- burknął John.- Danielle, to jest Sherlock, mój przyjaciel. Sherlock jest detektywem...
-Konsultantem.
-Słucham?
-Detektywem-konsultantem.- rzucił jakby lekko urażony Sherlock.
-No tak. Detektywem-konsultantem. Jedynym na świecie.- dodał John, lekko się przy tym uśmiechając.- Sherlock, to jest Danielle, moja chrześnica.
-Miło Cię poznać.- powiedziała dziewczyna.
-Taaak, miło.- odpowiedział jej detektyw.
John usiadł na kanapie koło Danielle i szepnął jej na ucho:
-Nie przejmuj się, jest socjopatą.-po czym zwrócił się do Sherlocka.- Rozmawialiśmy o tym. Prosiłem.
-Żebym się zachowywał, postarał się udawać kulturalnego i miłego? Nie palnąć jakiejś głupoty o tym, że straciła ojca, mieszka z ludźmi, których praktycznie nie zna? Jaka musi być nieszczęśliwa? Masz rację, rozmawialiśmy.
John zamknął oczy i westchnął głęboko. Zależało mu na tym, żeby chociaż pierwsze wrażenie Sherlock wywołał w miarę pozytywne.
Plan legł w gruzach. Doktor spojrzał przepraszająco na Danielle.
-W porządku.- powiedziała bezgłośnie.
-Lepiej będzie, jak już pójdziesz.- rzucił Sherlock.
-SHER...
-Ma rację.- przerwała Johnowi, hamując go przed wybuchem.- Pójdę już. Pokarzesz mi pokój?
-Jasne.
Wraz z doktorem udała się jeszcze piętro wyżej. Wytłumaczył jej, że po prawej znajduje się jego pokój, po lewej jej, a po środku łazienka.
-Z obu pokoi można przejść bezpośrednio do łazienki. Dlatego proszę cię, staraj się raczej pukać przed wejściem. W przeciwnym razie może cię spotkać... No, nie wiem czy taka niemiła, ale w każdym razie niespodzianka. Dobranoc, Danielle.
-Możesz mówić Dan. Dobranoc.- po tych słowach przekręciła gałkę w drzwiach i weszła do pokoju.
Był mniej więcej połowę mniejszy od salonu, lecz mino to nadal było tu sporo wolnego miejsca. Pod ścianami stały nierozpakowane kartony.
-Będę musiała się tym jutro zająć...- powiedziała sama do siebie.
Po środku białej ściany, patrząc po lewo od drzwi, znajdowało się duże, dwuosobowe łóżko, zwrócone bokiem do drzwi (wezgłowiem do ściany oczywiście). Na ukośnym suficie znajdowało się tylko jedno okno, które ilość nadrabiało rozmiarem.
Z cichym westchnieniem podeszła do jednego z kartonów- tego z napisem "ubrania". Po kilku chwilach udało jej się znaleźć piżamę. Dużą koszulkę z napisem Guess Who w kolorze niebieskim oraz krótkie czarne spodenki. Nie miała nawet siły się myć. Nie miała siły na nic. Ledwo co wciągnęła na siebie piżamę. Dzięki Bogu, ktoś zadbał o to, by jej łóżko było pościelone. Wsunęła się pod białą kołdrę i szczelnie się opatuliła. Zamknęła oczy i jeszcze zanim odpłynęła, dobiegły ją z dołu krzyki wujka Johna i Sherlocka Holmesa.

-Sherlock, co ty do cholery jasnej wyprawiasz?!- wydarł się John gdy tylko wszedł z powrotem do salonu.
Detektyw zdawał się jednak całkowicie go ignorować, wgapiając wzrok w telewizor. Doktor podszedł do ekranu i poprzez naciśnięcie przycisku wyłączył go. Sherlock najwyraźniej tego nie zauważył , gdyż nie zaszczycił go nawet przelotnym spojrzeniem.
-Sherlock.- powtórzył.- SHERLOCK.
-John, proszę. Wiem, że mnie uwielbiasz, ale nie musisz powtarzać przez cały czas mojego imienia.- opowiedział w końcu, po czym spojrzał na niego z nutą irytacji.
-Musisz zawsze to robić?- załamał ręce.- Nie masz uczuć?
-Są zbędne. O wiele lepiej żyje się bez nich.
-She... No dobrze! Może od ciebie odbija się wszystko, ale niektórzy ludzie nie są tacy. Zrozum! Ona dopiero...
-Straciła ojca?- przerwał mu.- Wiem. I najlepiej dla niej będzie, jeżeli jak najszybciej się z tym pogodzi.
Sherlock wstał. John nagle poczuł się mały, bezbronny, przygnieciony przez intelekt wielkiego detektywa-konsultanta, który patrzył na niego z góry swoimi przenikliwymi oczami. 
-Nie możesz choć raz okazać krzty człowieczeństwa?- warknął żołnierz.- A gdyby to twój ojciec zginął na wojnie?
Sherlock odsunął się jak porażony prądem. Zmierzył doktora wzrokiem wyrażającym... Ból? Strach? Pogardę?
Minął Johna, trzepocąc szlafrokiem i po chwili po domu rozszedł się trzask drzwi do pokoju detektywa.

Sherlock usiadł na łóżku przykrytym bordową narzutą. Podciągnął kolana pod brodę, kolana objął rękami. Wiedział, że tej nocy znów nie zaśnie. 

sobota, 24 sierpnia 2013

Pogrzeb

-John?- Sherlock wpadł do domu i natychmiast ruszył w stronę schodów.- John!
Ku jego zaskoczeniu, doktor Watson właśnie zakładał płaszcz przeciwdeszczowy.
-Co się stało?- zapytał detektyw.
-Powiem Ci po drodze. A teraz wychodzimy, szybko.- ponaglił.- Pani Hudson! Wychodzimy!
Nie czekał jednak na odpowiedź. Pociągnął Sherlocka za rękaw i oboje opuścili 221B Baker Street.
Wsiedli do pierwszej napotkanej taksówki. Sherlock czekał na wyjaśnienie, co się stało, gdzie jadą, dlaczego sprawa jest ważniejsza od śledztwa... Gdyż naprawdę była ważniejsza, w innym przypadku John zignorował by ową "nagłą sprawę" w dniu, gdy nawet śledztwo odnośnie Emily Waters nie zdawało się budzić zbytnio jego zainteresowania.
Tak czy inaczej, Sherlock wyraźnie widział zdenerwowanie wymalowane na twarzy przyjaciela. Oprócz tego, dostrzegał także inną emocję, którą nie bardzo potrafił nazwać. Musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie widział Johna w takim stanie.
-Powiesz mi?- odezwał się w końcu detektyw.
-Powiem co?- po chwili nieprzytomnie rzucił doktor, wpatrzony tępo w szybę taksówki.
-Gdzie, do diabła, jedziemy!- wybuchł Sherlock.- Najpierw chcesz siedzieć sam w domu, potem przerywasz mi śledztwo, nawet nie powiedziałeś, dlaczego!
-Chodzi o mojego przyjaciela.- po chwili odpowiedział.
-Wspaniale, ma urodziny? Czy urodziło mu się kolejne dziecko? Oh, John, nie bądź śmieszny! Myślisz że wiem co się aktualnie dzieje u twoich wszystkich przyjaciół.- zamilkł na chwilę, po czym dodał.- Nawet nie wiedziałem, że jakiś masz.
John oderwał wzrok od okna i spojrzał Sherlockowi w oczy. Większość ludzi nie odważyłaby się na takie posunięcie, gdyż oczy detektywa zdawały się... Przeszywać? Nie, takie określenie to zbyt mało. Oziębiać? Nie, to jeszcze nie to. Zamrażać? Tak, jego wzrok przenikał Cię na wylot i zamrażał wszystkie twoje wnętrzności, łącznie z sercem i mózgiem. Było to jak chwilowe oszołomienie, przez które nie byłeś w stanie wydusić ani słowa. Mogłeś tylko słuchać, co ma Ci do powiedzenia, czy tego chcesz, czy nie. Mało tego, zawsze się z nim zgadzałeś. W tych oczach, w tych przenikliwie blado-błękitnych oczach czyhała wielka moc, wręcz potęga. Coś w rodzaju bazyliszka., tyle że w ludzkiej postaci.
John jednak był chyba jedyną osobą na świecie, która potrafiła oprzeć się jego nieprzeniknionej mocy. Co prawda, to prawda, potrafił w nich zatonąć, ale także potrafił im się oprzeć. Zależało to od kilku czynników, między innymi od jego nastroju.
A w tej chwili nie miał zamiaru roztapiać się na tylnym siedzeniu Londyńskiej taksówki, o nie!
Otrzymał bowiem bardzo... Ważny telefon, lecz bynajmniej nie od owego przyjaciela. Był to telefon wzywający do sądu rodzinnego.
Ktoś z waz mógłby się zdziwić: Sądu rodzinnego? A co to ma wspólnego z Johnem i jakimś jego przyjacielem? Bez sensu!
W rzeczywistości jednak nie było w tym nic dziwnego. A dlaczego, John właśnie wyjaśniał Sherlockowi.
-Mój przyjaciel... Tak Sherlocku, mam przyjaciół, nie tylko w Londynie. W wojsku byłem bardzo lubiany, o tak...
-Do rzeczy, John, proszę cię.
-No więc, jeden z nich, Alex Smith... Nie żyje. Widzisz, ja wróciłem do Londynu po nabawieniu się gorączki okopowej, ale wielu nie miało tyle szczęścia, co ja. Alex poległ kilka dni temu, został zastrzelony.
-No dobrze, ale nie jedziemy na pogrzeb.
-Skąd wiesz? A, zresztą, po co pytam.- po twarzy doktora Watsona przemknął cień uśmiechu.- Byliśmy z Alexem przyjaciółmi jeszcze przed dołączeniem do wojska.
-John.- Sherlock przewrócił oczami, co miało oznaczać: Nie obchodzi mnie historia waszej przyjaźni, powiedz mi w reszcie, do cholery, gdzie jedziemy!
-Jego żona zmarła 5 lat temu na raka mózgu.- John westchnął ,wyraźnie zmierzał do sedna.- Samotnie wychowywał córkę, teraz 15 lenią, Danielle.
-I?- ponownie ponaglił go Sherlock.
-Straciła oboje rodziców. A ja...- zrobił dramatyczną pauzę.- Jestem jej ojcem chrzestnym. Ale to nie wszystko. Teraz jestem również jej prawnym opiekunem.

Dziewczyna siedziała skulona na skraju łóżka. Przed chwilą skończyła pakować swoje rzeczy. Nie chciała opuszczać tego domu. Wychowała się tu, spędziła tu całe dzieciństwo. Ma tu przyjaciół.
-Danielle?
W drzwiach stała jej babcia, Renee.
-Kochanie, jedziemy. Jesteś gotowa?- staruszka podeszła do wnuczki.
-Tak.- powiedziała cicho.
Wstała, wygładzając zmarszczki na swojej długiej, czarnej sukience. Kupiła ją kilka dni temu. A nigdy nie chodziła w sukienkach. Jednak zawsze na weselach, gdy już po prostu MUSIAŁA, jej tata mówił, że wygląda pięknie. Więc ten ostanie raz, chciała ubrać się tak, jakby chciał, żeby wyglądała, właśnie dla niego.
Wyszła wraz z babcią z domku jednorodzinnego na przedmieściach Helmsford. Wsiadły do czarnej taksówki i podały adres: Kościół na West Street.
Podczas krótkiej, acz męczącej dla dziewczyny podróży nie zamieniły ani słowa. Zresztą, co w takiej chwili każda z nich mogłaby powiedzieć?
Przed kościołem stało już około 20 osób. Wszystkie w milczeniu przyglądały się córce żołnierza, która wraz ze starszą kobietą właśnie wysiadała z taksówki.
Danielle minęła grupę bez słowa i udała się prosto do kościoła. Przeżegnała się i podeszła do ołtarza, pod którym na niewielkim podeście leżała trumna, wewnątrz której spoczywał jej tata.
Był to dla niej niewyobrażalny ból, stracić obojga rodziców. Po śmierci mamy ojciec obiecał jej, że już nigdy nie będzie musiała przeżyć czegoś takiego po praz drugi.
Kłamał.
Stanęła nad otwartą trumną.
-Cześć, tato.- szepnęła, a z oczu wypłynęły jej łzy.- Tęskniłam za tobą, wiesz? Nie widzieliśmy się cztery miesiące i 24 dni. Liczyłam.
Nagle na policzku jej ojca pojawiła się łza. Danielle jednak szybko uświadomiła sobie, że to jej własna. Jej własna łza kapnęła z jej policzka wprost na jego twarz. Jednak w głębi serca wierzyła, że duch ojca również płacze, że on też nie chce się z nią rozstawać. Życie jest brutalne. Śmierć jest bezlitosna. W tak bolesny sposób rozdziela rodziny, które były szczęśliwe.
-Kocham Cię, tato.- szepnęła, po czym rzuciła ostatnie spojrzenie na jego twarz.
Zajęła miejsce w pierwszej ławeczce. Po chwili dołączyła do niej babcia Renee, ciocia Kate (siostra jej mamy- a także jej chrzestna) wraz z małżonkiem Mickiem oraz dziećmi: Billym, Ollym, Benem, Davidem, Caroline oraz Amandą.
W równoległej ławce usiadł wujek John (jej chrzestny) wraz ze swoim... "Przyjacielem".
To właśnie tam się wyprowadza. Do Londynu, do wujka Johna i jego przyjaciela. Tak zadecydował sąd rodzinny. W testamencie, jej ojciec wyraził się jasno:
Bardzo zależy mi na tym, aby prawnym opiekunem mojej córki został mój przyjaciel, John Watson. Kate ma już dość dzieciaków w domu- całą szóstkę! Natomiast może to właśnie Danielle zmotywuje Johna do założenia rodziny. Pozatym, będzie świetnie zastępował mnie. Wierzę w to.
Decyzja sądu rodzinnego była oczywista: spełnili jego prośbę. Zresztą, sędzia McCoin był przyjacielem zmarłego.

Wczoraj, po rozprawie, zamieniła tylko kilka słów z wujkiem Johnem. A teraz ma z nim zamieszkać. Ale z drugiej strony, może to i dobrze?
Przynajmniej będzie miała spokój, a nie szóstkę szalejących bachorów za ścianą. Ale z drugiej strony, kompletnie nie zna współlokatora wujka Johna. Z resztą samego wujka też niezbyt dobrze. Prawda, był najlepszym przyjacielem jej ojca, ale widzieli się tylko kilka razy.
Spojrzała w jego stronę. Ku jej zaskoczeniu, jego towarzysz w długim, czarnym płaszczu uważnie się jej przyglądał. Nie odwrócił wzroku nawet wtedy, gdy został na tym przyłapany.
Zrobiła to za to lekko zawstydzona Danielle.
Po pożegnaniu ojca w kościele prawie wszyscy uczestniczący w pogrzebie udali się na cmentarz. Najbliżsi wrzucili do grobu symbolicznie po garstce ziemi z woreczka trzymanego przez Micka.

Cztery godziny później Danielle (przebrana już w czarne spodnie oraz golf tego samego koloru) chwyciła torbę podręczną, do której włożyła rzeczy, z którymi się nie rozstawała: komórkę, słuchawki, portfel oraz dwie paczki chusteczek (i pluszową owieczkę ukrytą w wewnętrznej, zamykanej kieszeni).
Opuściła dom i udała się w stronę przystanku, oddalonego o około 500 metrów. Po kilku minutach czekania przyjechał bus wyładowany ludźmi. Dziewczyna z trudem wcisnęła się do środka, dziękując sobie w duchu, że nie musi wieść żadnego większego bagażu.
Wszystkie jej pudła zostały bowiem sprawnie przetransportowane do Londynu, gdy ona była na pogrzebie. Po niecałych dwóch godzinach (które swoją drogą były chyba najdłuższymi dwiema godzinami w jej życiu) wysiadła na przystanku w centrum Londynu.
Ktoś mógłby się zdziwić, 15-latka sama podróżuje? Tak, albowiem nikt się już o nią nie martwił. Kate miała swoje problemy ze swoimi dziećmi, a babcia Renee... No cóż, to nie było jej zmartwienie, i tak nie mogłaby pomóc wnuczce.
Zaczynało się już ściemniać, gdy niewielka osóbka ubrana w golf, z wyjątkowo bujnymi, kręconymi włosami stanęła przed drzwiami, na których widniał złoty napis 221B.
Danielle wzięła głęboki oddech i wcisnęła guzik dzwonka. Po niecałych 10 sekundach dobiegł ją dźwięk przekręcanego klucza i w drzwiach stanęła drobna kobieta ubrana w ciemnofioletową spódnicę oraz brunatno-zielony sweter na guziki.
-Ty musisz być Danielle, prawda?- uśmiechnęła się pani Hudson.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Prolog

-Dlaczego nie możesz po prostu pomyśleć, John?- warknął Sherlock.
Niewysoki mężczyzna siedzący na fotelu naprzeciw zmarszczył brwi.
-Ah, wybacz mi, Sherlocku, że nie jestem tak genialny jak ty.
-Przyzwyczaiłem się.- odparł, po czym podciągnął nogi pod brodę, co było dla niego bardzo charakterystycznym odruchem.
-Zaraz, zaraz...- zamyślił się John.- Ty sam nie wiesz. Nie wiesz, i liczysz, że Cię oświecę!
-Czaszka dawała radę.
Doktor Watson westchnął. Ostatnimi czasy zaczynał tęsknić za... Przyziemnymi sprawami. Ciągle zajmował się różnego rodzaju przestępstwami oraz zabójstwami wraz ze swoim przyjacielem- Sherlockiem Holmesem. Im dziwniejsza zdawała się być zbrodnia, tym lepiej.
Aktualnie męczyła ich sprawa 20-letniej modelki; znaleziono ją martwą w przymierzalni jednego ze sklepów w Londynie.
-Myśl, Sherlocku, myśl! Przecież do tego jesteś stworzony!- detektyw zerwał się z siedzenia i podszedł do okna. W tym samym momencie rozległ się dzwonek jego komórki.-Lestrade?
John wstał i przeszedł do kuchni; przysiadł na jednym z krzeseł ustawionych dookoła stołu. Po chwili do pomieszczenia wtargnął jego przyjaciel.
-Nie rozsiadaj się.- rzucił, podnosząc płaszcz z oparcia jednego z krzeseł.- Jedziemy przesłuchać siostrę Emily Waters.
-Ja... Ja nie jadę.- oznajmił doktor.- Nie zrozum mnie źle, ale... Po prostu nie jadę.
-Ohh, daj spokój, John.- Sherlock zmarszczył brwi.- Potrzebuję Cię.
-Tak? Niby do czego? Odpędzania fanek?- zadrwił.
-Nie chcesz to nie jedź.- po tych słowach detektyw-konsultant opuścił kuchnię. Watsona doszedł dźwięk skrzypiących schodów, a następnie trzask drzwi frontowych.
Znowu. Znowu się obraził.- pomyślał.
Przeszedł z powrotem do salonu. Usadowił się w najwygodniejszym z foteli, włączył telewizję i starał skupić się na lecącym show.
Odrobina normalności dobrze Ci zrobi.- przekonywał się.
Jednak nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie powinien tu być. Że powinien towarzyszyć przyjacielowi w przesłuchiwaniu owej Emily Waters.
-John?- w przemyśleniach przerwał mu głos pani Hudson.- Myślałam, że towarzyszysz Sherlockowi.
-Nie, dzisiaj...- przez chwilę miał zamiar wymyślić jakąś pustą wymówkę (złe samopoczucie było bardzo kuszącą opcją), jednak dobrze wiedział, że prędzej czy później prawda "wypłynie" na wierzch. Poza tym, nie chciał okłamywać ich sympatycznej gospodyni.- Dzisiaj postanowiłem nie przejmować się... Niczym męczącym.
Pani Hudson przysiadła na kanapie i założyła nogę na nogę.
-Rozumiem Cię. To dla Ciebie za dużo, hmm? Ale nie przejmuj się, nikomu nie udaje się nadążyć za trybem życia Sherlocka Holmesa.
Doktor już otworzył usta, aby odpowiedzieć, jednak szybko je zamknął.
-Powinieneś znaleźć sobie kogoś, John.- gospodyni kontynuowała.- Zbudować stały związek. Założyć rodzinę.
-Pani Hudson!- Watson zerwał się z fotela.- Nie wiem czy pani widzi, ale żaden z moich "stałych" związków nie wytrzymał dłużej niż dwa tygodnie!
Gospodyni także wstała.
-W takim razie powinieneś znaleźć sobie przyjaciela, który nie jest detektywem! Najwyraźniej to nie dla Ciebie.
Po tych słowach zostawiła Johna samego.
Ten podszedł do okna. Przez ulice przechodziła właśnie cztero-osobowa rodzina; rodzice i dwójka dzieci. Co prawda to prawda, chciałby założyć rodzinę. Ale... Właśnie, co ale?
Dobiegł go odgłos dzwonka jego telefonu. Sięgnął do kieszeni i wyjął komórkę.
-Halo?- odebrał.

-Już rozumiem...-szepnął Sherlock do siebie.- Lestrade! Już wiem!
Inspektor szybko podszedł do detektywa. Znajdowali się w domu Emily Waters.
-Musimy przesłuchać jej fotografa.- oznajmił Holmes.- Emily wspominała, że zaistniał między nimi jakiś konflikt...
W jego kieszeni zawibrował telefon.

Przyjedź do domu. W miarę szybko. JW